Rodzice naszej czytelniczki każdego dnia łamią prawo, przez co dziewczyna boi się, że trafią do więzienia. Przeczytajcie jej list.
,,Mam na imię Marta i mam piętnaście lat. Na pierwszy rzut oka moje życie wydaje się całkiem zwyczajne. Mieszkam w bloku z rodzicami i dwójką młodszego rodzeństwa — ośmioletnią Anią i dziesięcioletnim Karolem. Codziennie chodzę do szkoły, odrabiam lekcje i staram się być dla Ani i Karola kimś, na kim mogą polegać. Ale to tylko fasada. W rzeczywistości moje życie jest jak tykająca bomba, którą codziennie próbuję rozbroić, nie wiedząc, ile czasu jeszcze mi zostało.
Moi rodzice kradną. Nie od zawsze, ale odkąd pamiętam, w domu nigdy nie było łatwo. Tata stracił pracę kilka lat temu i od tamtej pory lawinowo zaczęły się problemy. Mama pracuje na pół etatu w sklepie spożywczym, ale zarabia grosze. Wiem, że to dla nich trudne — trójka dzieci, rachunki, coraz wyższe ceny wszystkiego. Tyle że zamiast szukać rozwiązania, postanowili iść na skróty.
Pierwszy raz zorientowałam się, co się dzieje, kiedy miałam dwanaście lat. Wracaliśmy wtedy wszyscy razem ze sklepu. Mama miała na sobie kurtkę, której kieszenie wydawały się podejrzanie wypchane. Ania coś tam narzekała, że boli ją noga, a tata sztucznie się śmiał, jakby próbował rozładować napięcie. W domu mama rozpięła kurtkę i wyciągnęła z kieszeni paczkę czekolad, małe słoiczki kawy i kilka batonów.
— Tylko nie mów nikomu, Martusia — powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. — To dla Was.
Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Byłam wtedy za mała, żeby zrozumieć wszystkie konsekwencje, ale wystarczająco duża, żeby wiedzieć, że to, co robią, jest złe. Później zaczęłam zauważać coraz więcej takich sytuacji. Zawsze usprawiedliwiali się tym, że to „tylko drobiazgi” albo że sklepy i tak mają za dużo. Mama mawiała:
— Supermarkety kradną od ludzi na dużą skalę, a my bierzemy tylko to, co nam się należy.
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie próbują po prostu znaleźć innej pracy, dlaczego nie spróbują inaczej rozwiązać naszych problemów. Czułam, jak z każdym takim incydentem coś we mnie pęka. Najbardziej bolało mnie to, że tak łatwo akceptowali to, co robią.
Z czasem kradzieże stały się czymś, co zdarzało się coraz częściej. Mama opanowała sztukę kamuflażu do perfekcji. Wiedziała, gdzie w sklepie nie ma kamer, gdzie obsługa jest rozkojarzona. Tata, choć nie tak sprytny, też zaczął się w tym specjalizować. Widziałam ich coraz częściej z tym dziwnym błyskiem w oczach, kiedy wracali z „udanych łowów”.
Nie mogę powiedzieć, że ich nienawidzę, ale trudno mi na nich patrzeć z szacunkiem. Czuję wstyd. Ogromny wstyd. W szkole udaję, że wszystko jest w porządku, ale czasem boję się, że ktoś się dowie. Że ktoś zauważy, jak moja mama nerwowo zachowuje się w sklepie. Że w końcu złapią ich na gorącym uczynku, a ja, Karol i Ania zostaniemy sami.
To jest mój największy strach. Co się z nami stanie, jeśli pewnego dnia rodzice zostaną przyłapani? Czy trafią do więzienia? Czy my skończymy w domu dziecka? Nieraz czytałam historie o tym, jak rodzeństwo zostaje rozdzielone. Ja nie mogę na to pozwolić. Karol i Ania są dla mnie najważniejsi. Czuję się za nich odpowiedzialna, choć wiem, że to nie powinna być moja rola.
Czasami rozmawiam z nimi o tym, co robią rodzice. Karol wie więcej, niż mi się wydawało. Pytał mnie ostatnio, czy to prawda, że można iść do więzienia za kradzież. Nie chciałam go straszyć, ale przecież to prawda. Młodszej Ani nie mówię nic. Ona i tak nie rozumie, skąd w naszej kuchni biorą się różne rzeczy, które nie zawsze powinny tam być.
Czasem wyobrażam sobie, że ktoś z dorosłych zareaguje. Może sąsiadka, która zawsze przygląda się nam z niepokojem? Może nauczycielka w szkole, która zauważa, że jestem wiecznie zestresowana i wycofana? Ale z drugiej strony boję się, że jakikolwiek sygnał od nich spowoduje lawinę zdarzeń, które zniszczą to, co zostało z naszej rodziny.
W nocy często nie mogę spać. Leżę i słucham dźwięków dochodzących z kuchni. Czasem to tylko zwykłe odgłosy domu, ale czasem słyszę, jak rodzice rozmawiają. Głośno, coraz bardziej nerwowo. Wiem, że długi rosną. Wiem, że brakuje im pieniędzy na rachunki. Ale zamiast szukać pomocy, brną coraz głębiej w to, co robią.
Chciałabym mieć odwagę powiedzieć im, że to musi się skończyć. Że tak się nie da żyć. Ale za każdym razem, kiedy zbieram się na odwagę, widzę ich zmęczone twarze, słyszę westchnienia mamy albo widzę, jak tata próbuje nieudolnie żartować, żeby ukryć swoją frustrację. I milknę.
Nie wiem, jak długo jeszcze będę mogła to znosić. Nie wiem, czy to, co robię — moje milczenie, udawanie, że nic się nie dzieje — jest właściwe. Ale jedno wiem na pewno: zrobię wszystko, żeby Karol i Ania nie trafili do domu dziecka. Nawet jeśli będę musiała wziąć na siebie odpowiedzialność za rzeczy, które powinni ponieść rodzice.”